Rysy 2499 mn.p.m., Najwyższy szczyt Polski .
- mountainsmantravel
- 27 mar
- 3 minut(y) czytania

Rysy – jedna noc, jedno marzenie, jeden szczyt
Nie trzeba wielkich przygotowań, tygodni urlopu, ani wypraw za granicę, by przeżyć coś prawdziwego. Czasem wystarczy impuls. Chwila, która sprawia, że pakujesz plecak, zamykasz drzwi i ruszasz – po coś więcej. Właśnie tak zaczęła się nasza przygoda. Szybki pomysł, szybka decyzja – jedziemy na Rysy.
Z serca Karkonoszy w serce Tatr
Start: Kotlina Jeleniogórska. Nasz dom, nasze miejsce. Ale tym razem chcieliśmy spojrzeć na świat z innej perspektywy – z najwyższego punktu Polski. Wyruszyliśmy wczesnym popołudniem, kierunek: Bukowina Tatrzańska. Plan był prosty i szalony – jedna noc, jeden szczyt.
Po drodze – klasyka. Booking, szybki nocleg, kilka godzin snu. Ale to nie komfort był dla nas celem – tylko świt na Rysach.
Godzina 2:00. Budzik rozdziera noc. Cicho, ciemno, zimno. Wsiadamy do auta, ruszamy w stronę Palenicy Białczańskiej. O 3:00 jesteśmy na parkingu. Cisza. Niebo usiane gwiazdami. A przed nami – 1671 metrów przewyższenia i droga ku szczytowi.
Marsz do Morskiego Oka
Kroki odbijają się echem w nocnym lesie. Idziemy przez sen – asfaltowy trakt w stronę Morskiego Oka nie zachwyca, ale my już jesteśmy gdzieś dalej, myślami wyżej. O 5:40 meldujemy się przy schronisku. Na ławkach śpią ci, którzy przyszli wcześniej – my dopiero się rozgrzewamy.
Śnieg sypał w nocy, więc wiemy, co nas czeka. Warunki? Trudne. Ale to tylko dodaje adrenaliny. W końcu nie jedziemy po wygodę – jedziemy po wyzwanie.

Góry zaczynają mówić
Za Morskim Okiem kończy się wygoda, zaczyna prawdziwa wędrówka. Podchodzimy pod Czarny Staw pod Rysami. Szlak robi się śliski, kamienie przymarznięte, miejscami lód. Śnieg zasypał wszystko cienką warstwą białej iluzji – pięknie, ale zdradliwie.
Na szczęście mamy raczki – bez nich byłoby niebezpiecznie. Mijamy kolejne metry, aż podchodzimy pod Bulę pod Rysami. Tu już nie ma żartów. Stromo, ślisko, wiatr zaczyna śpiewać między skałami. Serce bije szybciej, nogi palą – ale nie zatrzymujemy się.
Bo właśnie o to chodzi.


Godzina 9:20 – jesteśmy
I nagle… jesteśmy. Rysy. 2499 metrów n.p.m. Świt już dawno rozlał się nad Tatrami, a my stoimy na szczycie. Wokół cisza, przestrzeń, potęga. Trzy osoby poza nami. Jakby ten moment był tylko dla nas. Jakby góra postanowiła wynagrodzić trud tych, którzy przyszli z pokorą.
Zimny wiatr owiewa twarz. Ale w sercu – ogień. Patrzysz przed siebie i czujesz, że żyjesz naprawdę. I wszystko nagle ma sens. Wszystko.



W dół – zderzenie z rzeczywistością
Zaczynamy schodzić – i wtedy przychodzi szok. Ludzie bez sprzętu. Bez wyobraźni. Bez świadomości. Jeden chłopak w adidasach, na czworaka, ślizga się między skałami. Trzyma się wszystkiego, co może. Pytamy: „Po co idziesz?” Odpowiedź: „Żeby zrobić zdjęcie.”
Wielu pyta nas o warunki. Część zawraca, część idzie dalej. Ktoś mówi, że wypożyczy raczki ze schroniska. Inni liczą na cud. Ale przecież tu, na tej północnej ścianie, słońce nie roztopi lodu.
I tu pojawia się refleksja: góry nie wybaczają pychy. Góry są piękne, ale wymagają szacunku. My się przygotowaliśmy – i mimo to, momentami było trudno. A co dopiero bez podstawowego sprzętu?
Rysy – coś więcej niż szczyt
Dla mnie ta wyprawa to nie był tylko górski wypad. To była próba charakteru. Test siły, uporu, pasji. Udowodnienie sobie, że jak się bardzo chce, to można. Nawet jeśli śpisz 4 godziny. Nawet jeśli wstajesz o drugiej w nocy. Nawet jeśli wszystko mówi Ci: „po co się męczyć?”
Bo w końcu… to właśnie dla tych kilku minut na szczycie się żyje. Dla tego jednego momentu, kiedy stoisz nad światem i czujesz, że zrobiłeś coś wielkiego.
Comments