Karkonosze: Projekt 100 x Śnieżka 2019 roku
- mountainsmantravel
- 21 mar
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 24 mar
100 razy Śnieżka – historia o determinacji, która nie zna granic

Każdy ma swoją górę. Dla jednych to cel zawodowy, dla innych marzenie z dzieciństwa, a dla mnie – dosłownie – była to Śnieżka.
Nie raz. Nie dwa. Ale sto razy. W jeden rok.
Nie dla medali. Nie dla lajków. Dla siebie. I dla wszystkich, którzy potrzebują znaku, że się da.
Początek był zwyczajny. Ale to, co wydarzyło się potem, było wszystkim, tylko nie zwyczajne.
2 stycznia 2019. Wyszedłem na szlak z jednym zamiarem – żeby poczuć znowu górę pod nogami. Pusty oddech zimowego powietrza, cisza wśród zaśnieżonych drzew, chrzęst śniegu pod butami. Klasyka. Nie planowałem nic wielkiego. Ale z tyłu głowy miałem tę rozmowę z ekipą: “Może by zrobić coś szalonego? Coś, co porwie nie tylko nas, ale i innych?”

Wszedłem pierwszy raz. Potem drugi. Dziesiąty. I wtedy… zwątpiłem.
Zima mijała, motywacja gasła, a projekt – jeśli w ogóle można to wtedy było tak nazwać – leżał w głębokim śniegu.
Ale to właśnie podczas dziesiątego wejścia, w maju, stało się coś ważnego. Spojrzałem na szczyt i powiedziałem sobie:
“Nie poddawaj się. Jeśli masz zrobić coś szalonego – to teraz.”
I od tego momentu zaczął się prawdziwy ogień.
Każde wejście to była bitwa. Z pogodą. Z czasem. Z samym sobą.

Góry nie wybaczają bylejakości. Śnieżka nie była wycieczką – była partnerem w tańcu, który czasem prowadził, a czasem rzucał o skały.
Wchodziłem nocą, gdy wiatr wył jak wilk i popychał mnie w bok.
Wchodziłem w deszczu, który nie tyle padał, co wbijał się jak igły w twarz.
Wchodziłem po lodzie, we mgle, w śniegu, który sięgał kolan.
Były dni, gdy góra była pusta. Tylko ja i szlak. Sam na sam z marzeniem.
Były też takie, gdy towarzyszyli mi Daniel i Krzysiek – dwie dusze, które rozumiały, co to znaczy czuć zew wysokości.
Oni nie szli po setkę. Ale mieli swój cel. I razem tworzyliśmy historię, krok po kroku, szczyt po szczycie.
Ale nie zawsze było pięknie.
Przyszedł dzień, w którym skręciłem kostkę. Ból. Strach. Zwątpienie.
Grudzień zbliżał się nieubłaganie, a licznik stał w miejscu. Myślałem: “To koniec. Przegrałem.”
Ale wtedy wróciło to jedno zdanie:
“Jeśli masz się poddać, to nie dziś.”
Zacisnąłem zęby. Wróciłem na szlak. Wolniej. Ostrożniej. Ale z jeszcze większym ogniem w oczach.
A potem – magia.
95. wejście.
Na szczycie spotykam Adama Bieleckiego – himalaistę, człowieka, który zdobywa ośmiotysięczniki. Stoi na tej samej górze, w tej samej chwili. Robimy wspólne zdjęcie. I choć nasze drogi są inne – łączy nas jedno:
góra daje sens.

23 grudnia 2019 – finał.
Setne wejście. Ostatni raz w tym projekcie. Ale pierwszy raz, kiedy nie szedłem sam.
Przyjechali znajomi, bliscy, ci, którzy kibicowali mi od początku, i ci, którzy usłyszeli o tej historii gdzieś po drodze.
Było święto. Nie na dole – na górze.
Zrobiliśmy wspólne zdjęcie. I choć było zimno, serce grzało jak ogień.
Wtedy zrozumiałem:
To nie był tylko projekt. To była podróż. Przez cztery pory roku. Przez słabości i siłę. Przez samotność i przyjaźń.
A teraz liczby, które mają swoją wagę:
• 83 000 metrów przewyższenia – to jakby wejść na Mount Everest dziesięć razy.
• 1 342 kilometry – to jak z Karpacza… do Rzymu
• 100 wejść – każde inne, każde unikalne, każde z duszą.
Po co to wszystko?
Bo chciałem pokazać, że nie trzeba być sportowcem, by zrobić coś wielkiego.
Że każdy z nas ma w sobie więcej, niż mu się wydaje.
Że wystarczy zrobić pierwszy krok.
A potem – nie przestawać.

Nie potrzebujesz lepszego sprzętu. Potrzebujesz decyzji. I odwagi, by się jej trzymać.
Góry nie zmieniają ludzi. One tylko pokazują, kim naprawdę są.
A Ty? Masz swoją Śnieżkę?
Zacznij dziś. Nieważne, jak daleko jest szczyt. On tam jest. Czeka. I nie zniknie.



Comments